Sobota, godzina 17:32. Dzwoni telefon. „Piotrek, ratuj! Frytek nie ma, a ludzi jak mrówków!” – słyszę w słuchawce lekko spanikowany głos szefa kuchni z jednej z moich ulubionych knajp.
Co robi normalny człowiek w sobotę po południu? Może grilluje, może meczyk, może drzemka. A co robi przedstawiciel gastronomiczny z powołania? Wsiada do auta i jedzie z frytkami. Bo wie, że bez frytki – nie ma imprezy, nie ma obrotu, nie ma zadowolonego klienta. A zadowolony klient = zadowolony ja.
Czasem jestem jak Batman, tylko zamiast peleryny mam lodówkę w bagażniku i szybki dostęp do oliwy z oliwek.
Czy to praca? Tak. Czy to misja? Zdecydowanie. Bo w tej branży nie chodzi tylko o to, co się sprzedaje, ale jak się sprzedaje. I komu. I w jakim nastroju.
Jeśli chcesz mieć u siebie kogoś, kto zna się na rzeczy, ma sporo kontaktów i zawsze odbiera telefon – daj znać. Może nie zawsze zdążę z frytką na czas, ale zrobię wszystko, żebyś był zadowolony.
A po godzinach? Wymieniam dostawczaka na rakietę i wskakuję na kort. Jeśli też lubisz tenis – daj znać, zagramy set albo dwa. Albo chociaż pogadamy o jedzeniu przy kawie.